Hej!
Zazwyczaj nie lubię poniedziałków. Kojarzą mi się ze wczesnym wstawaniem i angielskim na pierwszych zajęciach. Trudno było myśleć wtedy w swoim języku, a co mówić o obcym... Jednak wczorajszy dzień zapamiętam na długo. Przedstawiam krótką relację z koncertu Three Days Grace ;)
Zespół poznałam dobre kilka lat temu. Żałowałam, że nie pojawiłam się na Orange Warsaw Festival, więc liczyłam na to, że zespół zjawi się u nas ponownie. I tak też się stało. Pomyślałam też, że będzie to dobry pomysł na spędzenie rocznicy związku - żadnych kolacji, świeczek, zamiast tego koncert. Luby się zgodził :)
Jako support wystąpił zespół We Are The Ocean. Niestety, trafiliśmy tylko na dwie ostatnie piosenki, bo prawie godzinę staliśmy w kolejce po odbiór zarezerwowanych biletów.
Three Days Grace wypadli bardzo dobrze. Matt, który prawie 3 lata temu zajął miejsce wokalisty Adama Gontiera, poradził sobie nie tylko z nowymi piosenkami, ale także ze starszymi utworami. Zachęcał do śpiewania, dużo się uśmiechał i w ogóle dawał z siebie wszystko.
Publiczność także dopisała. Podczas piosenki "Painkiller" sporo osób wyciągnęło kartki, na których widniał napis: You are our painkiller. Wydaje mi się, że zespołowi taka forma uznania się spodobała:
Zdecydowanie polecam wszelakie koncerty jako formę relaksu - przez 90 minut myślałam tylko o zabawie, muzyce i wydzieraniu się (do śpiewania mi daleko, ale kto się tym przejmuje na koncercie xD).
Nie mam żadnych koncertowych planów na resztę roku, chociaż zastanawiam się, czy będę mogła pojechać na Oświęcim Life Festival - gwiazdą drugiego dnia imprezy będzie zespół Queen razem z Adamem Lambertem.